Wędrówka wojsk cesarskich i sprzymierzonych trwała nadal. Niezmordowany marsz nocny na opłakanych w ilości i gnijących zapasach dał się krzyżowcom we znaki w postaci kolejnych kilkuset żołnierzy chorych. Lecz oni w dramatycznym momencie nie chcieli uciekać do obozu. Mimo okaleczonego przez wrzody czasami ciała lub mizerności szli uparcie dalej za swoim władcą i innymi generałami. Wiedzieli, że wielu z nich nie powróci już z wyprawy lecz na Boga! Wezmą ilu zdołają! Morale były wysokie z powodu wiary i nikłej nadziei, że mistrzowie życia na pustyni (mowa oczywiście o Arabach bo sam Cesarz Jan ichyba tak nazwał) są w niemniej opłakanym stanie. Lecz to było raczej złudzenie. Cesarz jednak miał dość alternatywną pociechę dla wszystkich odzianych w zbroje i zmęczonych w skwarze towarzyszy. Wymyślił następujący pomysł:
W oddziałach taborowych pracowali bez wytchnienia tkacze. Mieli za zadanie stworzyć dla każdej chorągwi coś w rodzaju baldachimu niesionego przez posiadane w kilkudziesięciu sztukach silne wielbłądy. Każdy miał mieć wymiary około 50m×50m. Z powodu czasowego braku materiału poświęcono na ten cel większość tunika ozdobnych z pod zbroi rycerzy. Także cesarz poświęcił swoje kilka szat. Teraz liczyli się ludzie, a nie splendor i zaszczyty. Brakło również wielbłądów, zastąpiły je konie w niewielkiej ilości. Cesarz obdarował tkaczy bogactwem w łącznej wysokości 300 000 Hyperperonów. Stali się oni też częścią wojska w takim oto sposobie wojsko chociaż w częściowym chłodzie dotarło do miejsca boju. Był to wąski teren około 300 metrów szerokości więc flankowanie z zaskoczenia nie wchodziło w grę. Dziwne miejsce gdyż emir nie mógł użyć flankowania konnym łucznikami. Szybko okazało się jednak, że wojskami niewiernych dowodzi syn emira, dosyć niedoświadczony. Cesarz od razu wiedział co robić.
-Formować mur tarcz i włóczni!-dało się słyszeć na cały kanion. Taktyka rodem z termopili, lecz przejścia tajnego nie było.
Na tyłach tej falbanki i muru tarcz, który tworzyli, rzecz jasna Waregowie stali doskonale wyszkoleni choć zmęczeni podróżą łucznictwo co odbiło się na nich obniżoną celnością. Stali jedna zamęt. Lecz wywiązała się krwawa walka wręcz. Mimo doskonałej walki krzyżowców byli osłabieni co skutkowało dużymi stratami. Gualamowie zresztą świetnie walczą. To elita. Sam Cesarz walczył i ciął wszystkich dookoła. Nagle, gdy szala bitwy przechodziła na muzułmanów którzy zadawali potężne straty nieustępując na krok krzyżowcom Cesarz zobaczył pięknie odzianego brata emira na koniu. Chwycił więc szybko łuk poległego mameluka i wezwał do siebie Mistrza de Payns. Ten razem z 20 braćmi którzy przerażeni się przez niewiernych za Mistrzem począł za rozkazem osłaniać Cesarza, który stał się teraz strzelcem i nie zdążył by się obronić przed ostrzem Araba. Ta garstka zakonników zabiła jak się potem okazało ponad setkę niewiernych tracąc ledwie 6 ludzi, 10 było rannych lekko lub ciężko. W tym czasie Cesarz Jan napiął cięciwę i celnym strzałem ugodził brata emira w gardło. To wywołało w większości oddziałów wroga panikę. Zaczęli rzucać broń i uciekać. Ciężka jazda krzyżowa szybko sobie poradziła z uciekającymi dosłownie masakrując dezerterów pola walki.
Zwycięstwo było kompletne, lecz za cenę ogromnych strat. Zginęło łącznie 18 000 żołnierzy sprzymierzonych, a Arabów ponad 25 000, 1/4 zapewne w rzezi. Morale wciąż były wysokie, bo parawany chłodzące ocalały więc armia mogła się nadal z nimi poruszać. Dodatkowo dostęp do oazy był zapewniony co zdecydowanie pokrzepiło krzyżowców. Także żywność została dostatecznie uzupełniona od pozostawione obozu wroga.
Teraz czas na odpoczynek przy oazie, jutro zaś rozpocznie się marsz na Jerozolimę.