W czasie ostatnich kilku dni doszło do sporu pomiędzy Dreamlandczykami a Teutończykami i dyskusji na temat obecności Królestwa Dreamlandu w tym, co zowią Unią Niepodległych Państw. Przyczyniło się tego niego nieodpowiednie zachowanie pewnych wysoko postawionych osób, a bezpośrednią przyczynę stanowiło przeniesienie obrad dreamlandzkiego parlamentu z forum unijnego na własne, ale największe znaczenie miała narastająca ogólna frustracja niepowodzeniem projektu zwanego Unią Niepodległych Państw. Aktywność w żadnym z państw członkowskich nie zachwyca, Baridas jest właściwie martwy, zaś Sclavinia, choć dzielnie podtrzymywana przy życiu przez Ludwika Tomovicia, nie odgrywa już znaczącej roli. Teutonia, mimo również niewielkiej aktywności, zdecydowanie odgrywa rolę lidera; zresztą od początku była głównym animatorem całego przedsięwzięcia. Natomiast w Dreamlandzie entuzjazm dla wejścia do Unii nigdy nie był zbyt wielki, a ostatnio osłabł jeszcze bardziej. Teutonia oskarża Dreamland o dezintegrację miast integracji, do której się zobowiązywał, zaś Dreamland zarzuca Teutonii wtykanie nosa w nie swoje sprawy.
Na pozór nie powinno nas to interesować, bo dotyczy to krajów oddalonych od naszego, z którymi nie łączą nas bliskie relacje. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że Teutonia postrzega siebie (ale jedynie implicite!) jako swego rodzaju zwierzchnika państw Unii, mimo, że teoretycznie wiąże ona Niepodległe Państwa (nasze grudniowe skojarzenia z WNP wydają się być jak najbardziej na miejscu). Wprawdzie tytuł cesarza, którym posługuje się władczyni tego kraju, teoretycznie nie oznacza władzy nad innymi państwami, niemniej jednak sugeruje on wyższą pozycję niż ta, którą posiadają królestwa. Warto więc strzec tego tytułu, by nie stracił on znaczenia ani nie dostał się w nieodpowiednie ręce.
Dodać można jeszcze, że takie konflikty i los, jaki spotyka większość mikronacyjnych federacyj, jest dla nas przestrogą, by podczas zacieśniania relacji międzypaństwowych w niczym nie ograniczać swej suwerenności.