Czterech mężczyzn w milczeniu siedziało przy drewnianym stole w ciemnym pomieszczeniu, oświetlanym jedynie chybotliwym blaskiem stojącej na stole świecy. Piąty niespokojnie chodził tam i z powrotem, co chwila niecierpliwie wyglądając przez okno. Wreszcie drzwi się otworzyły i do środka weszli ci, których oczekiwano. Gdy usiedli, jeden z nich, odziany w mnisze szaty, w przeciwieństwie do swego towarzysza nieznany pozostałym, rzekł:
- Nie znacie mnie jeszcze i ja was nie znam... ale to niebawem się zmieni. Już teraz zaś wiem, kim jesteście: wiernymi synami naszego narodu. Czy nie dość wam już spoglądania na nędzę jego i ucisk? Odkąd padło Ani i nasza ojczyzna została zgładzona, nie mamy już własnego miejsca na świecie, a nasz kraj rozdarto na trzy części - jedną niewolą najgorsi wrogowie, którymi są Turcy, drugą zdrajcy, co powinni być braćmi i sojusznikami, to jest Kartwelowie, trzecia zaś, największa, znalazła się pod jarzmem greckim. Nie jest ono jeszcze ciężkie, lecz takim się stanie. Oto w Konstantynopolu obalono cesarza, który uciekł, jego miejsce zajął zaś podający się zań uzurpator.
Wśród zebranych przeszedł szmer. Tu, na głęboką prowincję, nie doszły jeszcze wieści o przewrocie, a przecież tak wiele może on zmienić w życiu wszystkich mieszkańców Cesarstwa!
- Prześladuje on łacinników i tych Greków, którzy mu się opierają, a niedługo i nas zacznie, pragnąc wszystkim narzucić swą grecką wiarę - kontynuował gość. - Czy pozwolicie na to, by i naszych kapłanów i mnichów zastąpił swymi, a nasz język i liturgię - greckimi?
- Nie! - mruknął ten, który wcześniej wyglądał przez okno, lecz zaraz umilkł pod karcącym wzrokiem towarzyszy.
- Dziś, gdy całe Cesarstwo jest wstrząśnięte, nadszedł najlepszy moment, by zawalczyć o naszą wolność - mówił dalej mnich. - Jeśli sprzymierzymy się z prawowitym cesarzem, nie będzie się sprzeciwiać odzyskaniu przez nas królestwa, byle pozostało z nim w jedności, zaś łacinnicy i uniccy Grecy, gdy ich wspomożemy, zgodzą się na wolność naszego Kościoła, w jedności z nimi, lecz niezależnego od nich!
- Mówisz o odzyskaniu królestwa - lecz kto będzie w nim królem? - wyraził wątpliwość jeden z zebranych.
- Ja! - z płonącymi oczami odrzekł nieznajomy, powstając i spod mniszej wyciągając miecz miecz, który położył na stole. - Jam jest Gagik Bagratuni, syn-pogrobowiec Dawida, młodszego syna Gagika II, ostatniego króla Armenii, potomek i dziedzic domów Mamikonianów, Gregoridów i Arsacydów, prawowity dziedzic domu Bagratuni i tronu Królestwa Armenii!
Zdumieni słuchacze z niedowierzaniem wpatrywali się w tego, który mienił się być potomkiem ich królów, katolikosów i bohaterów. Niemal równie ich uwagę przykuł miecz. Choć na błyszczącej klindze swobodnie tańczyło odbicie płomienia świecy, a bogata zdobiona rękojeść była zachowana w dobrym stanie, jego archaiczny kształt i wyszczerbione w kilku miejscach ostrze świadczyły, że oglądał kilka wieków niespokojnych dziejów Armenii, biorąc udział w niejednej bitwie. Ale najważniejszy był znak na głowicy.
- Rzeczywiście, lew Bagratydów - przyznał niechętnie ten, który wcześniej pytał. - Skąd jednak mamy wiedzieć, że nie został skradziony bądź znaleziony w jakimś skarbcu?
Tu młody zakonnik nieco się zmieszał. Nie wiedział, jakie inne dowody swego pochodzenia mógłby przedstawić - pogrobowiec, zrodzony w tajemnicy, gdyż dziad jego miał możnych wrogów, i niemal natychmiast odłączony od matki? Nie pamiętał jej nawet; informację o swej tożsamości wraz z mieczem otrzymał od swych wychowawców, pomniejszego ormiańskiego rodu obrońców wschodnich granic, żyjącego z dala od splendoru Konstantynopola czy nawet Antiochii. Cóż mógł teraz uczynić?
Wtem z mroku wychylił się pewien siwy już, lecz wciąż mocny, mężczyzna. Gagik nie zdawał sobie sprawy z jego obecności, inni zaś o niej zapomnieli, lecz on cały czas przysłuchiwał się rozmowie. Położył dłoń na mieczu i pewnym głosem przysiągł wierność królowi Armenii Gagikowi III. Następnie przyklęknął przed mnichem i rzekł:
- Królu mój - ja mogę zaświadczyć, że nim jesteś. Byłem sługę twej matki; jam ciebie wysłał wraz z mieczem do rodziny mych przyjaciół, którzy cię wychowali, następnie zaś obserwowałem twoje losy aż do dnia, gdy zostałeś marzpanem Edessy. Wszyscy obecni znają mnie i wiedzą, że stary Howsep nigdy nie nie kłamie! Uwierzcie więc memu świadectwu i uznajcie swego pana w synu naszych królów!
Wszyscy więc, którzy byli w pomieszczeniu, jeden po drugim, przysięgali na miecz wierność królowi. On zaś, wciąż pod przemożnym wrażeniem niezwykłych wydarzeń tego dnia, stał z ogniem w oczach i nieco nieprzytomny przyjmował hołdy zebranych.