Król wyjechał z obozu wczesnym rankiem otrzymawszy konia i trzy kopie zakonne dla ochrony. Grupa poruszała się najszybciej jak to było możliwe i z jednym popasem w kontrolowanym przez zwolenników prawdziwego cesarza zamku Sayhun koło Laodycei po zmroku dotarła pod Tartus.
Zrazu nie wszyscy poznali swego króla, ale gdy jeden z rycerzy zakrzyknął: "Niech żyje król!" zaraz rozniosło się po całym obozie że przybył monarcha. Ten który pierwszy poznał swego pana szybko zaprowadził Maurycego do namiotu konstabla. Oficer który właśnie miał szykować się do snu zdziwił się i jednocześnie ucieszył nie do końca spodziewaną wizytą. Król nie bawiąc się w zbędne uprzejmości zapytał o obecną sytuację.
-Nie chcieli nas wpuścić wiec założyliśmy oblężenie.Jesteśmy gotowi do szturmu. Zgodnie z planem mieliśmy uderzyć przed świtem. Teraz czekamy na rozkaz Waszej Królewskiej Mości- objaśnił krótko dowódca. W międzyczasie w namiocie zjawił się marszałek.
-Odwołać atak. Dajmy im ostatnią szansę się poddać- zarządził król.
-Mam koncept jak ich zastraszyć. Z samego rana poślemy posłów-dodał władca.
Marszałek ukłonił się i wyszedł wypełnić rozkaz króla.
Rano, przed prymą, król zawitał do namiotu gdzie spali zakonnicy i po wspólnej modlitwie zaproponował im, jako że nie był władny im nakazać, następujące zadanie: pójdą wraz z poselstwem do miasta i będą udawać że są posłańcami od mistrza którzy przekazali wiadomość o nadciągających posiłkach zakonnych. Poselstwo dało obrońcom czas do południa ostrzegając jednocześnie że w przypadku odmowy nikt nie gwarantuje kontroli nad zachowaniem najemników beduińskich. Gdy nadeszła chwila upływu ultimatum obrońcy dali nadzwyczaj jasną odpowiedź. Na mury wyprowadzono dwóch mężczyzn w bogatych strojach. Ewidentnie należeli do elity miasta. Oblegający, zdziwieni przypatrywali się bezczynnie. Po chwili strażnicy dobyli mieczy i szybkim ruchem dekapitowali obu, a oficer donośnym głosem obwieścił: "Taki los spotyka tych którzy sprzeciwiają się Bogu i Cesarzowi. Będziemy bronić miasta gdyż należy ono do Imperatora Rzymian i nikt inny nie ma prawa domagać się od nas należnych mu posług."
Król wyraźnie zakipiał złością.
- Teraz już ich nie zaskoczymy-westchnął -Naprzód!- rozkazał
Cała armia rozpoczęła marsz w kierunku murów które w pośpiechu zajmowali obrońcy.
-Durnie!-pomyślał król towarzyszący swoim wojownikom w ataku
W odległości na oko wystarczającej do skutecznego strzału z łuku padł rozkaz: "tarcze w dłoń!". Kto miał taką możliwość ten chwycił tarczę w dłoń. Zabójcze strzały jednak nie nadchodziły jeszcze przez kilka dobrych chwil. Pierwsza salwa została wystrzelona dopiero gdy szturmujący podchodzili pod same mury. Dzięki tarczom padali głównie ci którzy ich nie mieli albo nie zdołali się zasłonić a nie chroniła ich ciężka zbroja. Fosa szybko została zasypana. Nadszedł moment na wejście po drabinach. Niestety dla atakujących przedtem należało zarzucić tarczę z powrotem na plecy co czyniło człowieka łatwiejszym celem dla łuczników. Niewielką pomoc stanowili łucznicy królewscy którzy starali się zapewnić osłonę ogniową atakującym towarzyszom. Mimo strat jerozolimskie hufce parły wciąż naprzód. Kiedy pierwsi rycerze postawili stopy na murach. rozgorzała walka wręcz gdzie wreszcie mogła się ukazać pełnia przewagi żołnierzy nad milicją miejską. Tuż za rycerstwem, wśród najemnych beduinów atakował sam król. Mimo rad konstabla wybrał niebezpieczne miejsce: przy jednej z bram. Kiedy wdrapywał się na mury dwie strzały zahaczyły o tarczę na jego plecach. Raz z taką siłą że słabsza, lewa ręka oderwała się od szczebla drabiny. Wojowie którzy to zauważyli jęknęli w przestrachu sądząc że władca niechybnie spadnie do fosy. Maurycy utrzymał się jednak na drabinie i z zaciętością zaczął szybciej przechodzić po szczeblach. Gdy dotarł na górę trzech rycerzy i jeden beduin prowadzili już walkę, jeden muzłumanin leżał martwy, frank rzęził w agonii. Monarcha dobył miecza i wskoczył na mury. Z pierwszym przeciwnikiem poszło gładko po pierwszym ciosie został tylko trup. Wykorzystując chwilę czasu Orański chwycił tarczę. Bardzo się przydała w kolejnym pojedynku bowiem oponent zadawał szybkie i silne ciosy tak że Domestyk nie miał szans na parowanie wszystkich mieczem i musiał używać tarczy. Widzac problemy swego wodza jeden z rycerzy skierował się w stronę walczącej dwójki. Raniwszy po drodze kolejnego wroga wkrótce stanął przy swym panu. Wspólnie mogli kontratakować, ale i tak nie udało się nawet ranić Greka. Po pewnym czasie również dołączył inny obrońca. Monarcha wraz z towarzyszem znowu musieli się cofnąć. Na szczęście zwiększająca się liczba atakujących na murach w międzyczasie zaczęła przewyższać już liczbę zbrojnych obrońców. To znacznie obniżyło ich odwagę. W niektórych miejscach rozpoczął się odwrót co wykorzystali ludzie króla. Wkrótce ów odważny Grek został sam, otoczony przez Łacinników. Nie poddał się i nim padł zabił trzech i kolejnych trzech, w tym samego Maurycego ranił. Dzięki Bogu niegroźnie. Zgodnie z przewidywaniami komendy żołnierze uznając się już za zwycięzców rozpoczęli rabunek miasta wzniecając nawet w dwóch miejscach pożary. Rozprężenie wykorzystali do kontrataku Grecy spychając Franków w północno- wschodniej części miasta aż do murów i wielu zabijając lub raniąc. Sytuację uratowała interwencja osobistej straży królewskiej-hetajrów. Tym razem żołnierze walczyli aż do kapitulacji lub śmierci wroga. Gdy zakończyły się walki na rozkaz Maurycego wojsko pomogło opanować ogień, a następnie spiesznym marszem ruszyło na Antiochię gdzie dotarło późnym wieczorem dnia kolejnego.