Obrońcy szybko zorientowali się co się dzieje. Doskonale wiedzieli że jeśli podkopy, bowiem górnicy kopali w dwóch miejscach jednocześnie, zostaną ukończone i potężne mury padną. Dodatkowo ostrzał coraz bardziej dawał się we znaki wzniecając kolejne pożary. Namiestnik samozwańca w mieście musiał podjąć ostateczny krok.
W nocy z soboty na niedzielę, nagle z murów zniknęły wszelkie straże, czego nikt nie zauważył. Następnie rozwarły się wszystkie bramy i wycieczki w murach miejskich. Natychmiast wysypały się setki zbrojnych co już nie mogło ujść uwadze straży w obozie oblegających. Podniesiono alarm, żołnierze spiesznie brali broń i wyposażenie, giermkowie pomagali swoim panom nakładać zbroje. Cała armia gotowała się do bitwy. W ciągu pięciu minut król w pełnym rynsztunku komenderował już armią. Nim doszło do pierwszych starć udało mu się ustawić łuczników i część piechoty więc biegnący w nieładzie schizmatycy otrzymali salwę tysięcy strzał z bliskiej odległości podczas gdy w przypadku uformowanych w szyk pieszych wojów łacińskich straty były niezbyt liczne. Zresztą podobnie jak strzały. W walce w zwarciu liczba spełniała nadzieję którą w niej pokładał buntowniczy wódz. Niektóre mniej przygotowane oddziała zaczęły się rozsypywać. Sytuację ratowali przybiegający na pole bitwy rycerze których zbroje niejednokrotnie stanowiły spore wyzwanie dla słabej jakości broni obrońców. Król i mistrz objeżdżali nieustanie swoją część (odpowiednio południe i północ) linii przesuwając grupy wojowników z jednego miejsca w drugie. Niestety w pewnym momencie na zachód od miasta oddział arabski rzucił się do ucieczki, a słabsze w tym rejonie regularne wojsko nie dało rady utrzymać pozycji ginąc lub idąc za przykładem saraceńskim. Konny goniec z turkopoli królewskich przywiózł widomość o tym monarsze który gorączkowo zaczął poszukiwać miejsca z którego mógłby odwołać cześć swoich ludzi ale walka gorzała w najlepsze. Orański zaczął myśleć o zarządzeniu odwrotu, ale najpierw postanowił zorientować się samemu w sytuacji. Udał się więc wraz towarzyszami we wskazane miejsce. Ku jego zdziwieniu jedynym co przyciągało wzrok były uwijające się po polu białe płaszcze z czerwonymi krzyżami. Sytuację uratowali konni bracia templariusze. Teraz to atakujący wychodzili na tyły obrońców. Zmęczeni niewielkimi ilościami snu w ostatnich dniach antiocheńczycy zaczęli ustępować i wracać do miasta lub poddawać się łacinnikom. który uderzali z nowa werwą kontratakując na całej linii. W chaosie udało się łacinnikom przejść przez trzy bramy i wedrzeć do miasta gdzie kontynuowali rzeź obrońców, ale w końcu napotkali opór nawet mieszkańców miasta obawiających się rabunków. Niektóre grupy gubiły się w ciemnej plątaninie ulic wielkiego miasta i na ogół już się nie odnajdywały. Chaos był tak wielki że otrąbiono odwrót. Atak miał nastąpić rano. W nocnej bitwie zginęło lub zostało rannych prawie tysiące oblegających. Obrońcy stracili natomiast znacznie, znacznie więcej.